środa, 31 maja 2017

"Schulz pod kluczem" - Wiesław Budzyński



             Udział w wyzwaniach czytelniczych ma niezaprzeczalnie dla mnie duże plusy, gdyż  pomaga mi w wyczytywaniu biblioteczki i poznaniu książek, które z pewnością jeszcze dość długo by czekały na swoją kolej do czytania.
            Tak było by również z książką Wiesława Budyńskiego p.t."Schulz pod kluczem" , o której dzisejszy post, a którą  nabyłam sobie na Allegro, przy okazji innych książkowych zakupów. 



       Odkąd prowadzę bloga sporo czytałam o przynajmniej tych dwu sztandarowych książkach Bruno Schulza, jakimi są : "Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod klepsydrą", ale  ich Autor nadal był mi zupełnie nie znany/ do liceum chodziłam w latach 60-tych, nie studiowałam polonistyki ani literaturoznawstwa więc chyba jestem jakoś wytłumaczona/. Toteż, gdy zobaczyłam książkę  Wiesława Budzyńskiego - zaintrygowana nią -  zdecydowałam się dołączyć ją do innych nabywanych książek. I w ten sposób za mizerne, chyba, 5 zł  stałam się posiadaczką, jak się okazało nie tylko dobrze i estetycznie wydanej, ale przede wszystkim doskonale, bo rzetelnie i błyskotliwie napisanej, i przynajmniej dla mnie odkrywczej biografii mistrza z Drohobycza na Kresach - dzisiaj Ukraina. 

               Po przeczytaniu tej fascynującej, oddziaływujacej na moją wyobrażnię a przy tym czytającej się jak bardzo dobra powieść, opowieści Wiesława Budzyskiego  syn niezamożnego kupca bławatnego z Drohobycza, Jakuba Schulza, po którym odziedziczył słabe zdrowie i szczupłą przygarbioną sylwetkę, ale równocześnie nadzwyczajną inteligencję,  wyobraźnię i marzycielstwo a także dowcip i poczucie humoru zrobił się dla mnie nagle kimś znajomym. 
             Wiesław Budzyński pozwala czytelnikowi poznać Bruno Schulza poprzez cytowanie  wypowiedzi osób, które go znały oraz fragmentów listów, z tych, które zachowały się, a jego kontakty korespondencyjne były szerokie i bogate w treść. Autor przywołuje w swej książce również Jerzego Ficowskiego, który poczynił wiele starań, by odnaleźć spuściznę epistolograficzną, literacką i rysowniczą, która niestety poniosła ogromne straty wskutek działań totalitaryzmów XX wieku. Z książki i snutych wspomnień , a także fragmentów listów wyłania się czytelnikowi wielce dramatyczna postać. Człowiek pełen kompleksów i zahamowań, niedostosowany do życia, uważany przez innych za dziwoląga, którego jedynym pragnieniem było być wolnym i móc pisać. A to nie było mu dane, gdyż by utrzymać swą matkę, chorą siostrę i jej syna musiał wykonywać znienawidzony zawód nauczyciela rysunków. Gdy nie otrzymał upragnionego urlopu w jednym z listów pisał :"[...]nadal hałastra będzie wyprawiała harce na moich nerwach. [...] Nerwy moje rozbiegły się siecią po całej pracowni robót ręcznych, rozprzestrzeniły się po podłodze, wytapetowały ściany i oplotły gęstąplecionką warsztaty i kowadło..."

               Drugim bohaterem  książkiWiesława Budzyńskiego - równie intrygującym -  jest miasteczko Drohobycz na Kresach, na tle którego ukazuje on Bruno Schulza. Wielonarodowy, barwny w tamtym czasie Drohobycz, w którym ten czuł się najlepiej, i którego nie chciał opuszczać....nawet dla Józefy Szelińskiej, nazywanej przez siebie narzeczoną, tego nie zrobił i nie przeniósł się do Warszawy. Drohobycz, w którym się urodził, żył, tworzył i w końcu znalazł  tragiczną śmierć z rąk SS-mana, i pozbawiony został pośmiertnego miejsca. Drohobycz, ktróry nigdy go nie znał tak do końca i nie docenił, w którym dzisiaj mało kto wie kim Bruno Schulz był.

                "Schulz pod kluczem" to świetnie i szybko się czytająca biografia nietuzinkowego człowieka, ale również miasta, które przechodziło jak on różne koleje losu, co zubożyło je pod każdym względem .
                 Książka jest zaopatrzona w stare zdjęcia Drohobycza i rysunki Bruno Schulza, w tym jego autoportrety co dodatkowo podnosi jej wartość a poza tym mnóstwo przypisów, z których dokładnie poznajemy osoby, których wspomnienia pojawiają się na jej kartach. A Drohobycz, jak się okazuje był rodzinnym miastem wielu znakomitości..........znanych, mniej znanych i zupełnie nieznanych.

_______________________

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania gra kolorów

piątek, 26 maja 2017

........Na Dzień Matki........

Macierzyństwo-Joanna Senska




Życie poczęte w łonie matki nie jest jej częścią, lecz nowym życiem ludzkim - innym, choć okresowo połączonym z życiem matki.
                                      autor: Placyd Paweł Ogórek





____________________________________________
Cytat pochodzi ze strony.
Obraz zaczerpnęłam z bloga 

czwartek, 25 maja 2017

Rozdawajka.......bez okazji.....



              Dawno nie było u mnie żadnej rozdawajki. Ale bo też nie mam książek recenzenckich, ani też ciekawych nowości. Niemniej jednak dzisiaj, by załagodzić troszkę chociaż tę zaokienną zimną ponurość postanowiłam podzielić się książką, którą już chwilę temu z przyjemnością przeczytałam. Wprawdzie to typowo amerykańska powieść, ale porusza w interesujący sposób ważkie tematy życiowe, które przykuwają uwagę czytelnika. Historię trzech przyjaciółek jeszcze ze studiów poznajemy  dzięki opowieści jednej z nich, tej, która porównując swoje życie z życiem pozostałych dwu z zadrością patrzy na ich - w jej mniemaniu - poukładane, pełne drobnych i większych sukcesów życie osobiste, rodzinne i zawodowe. Ale jak to zwykle bywa pozory są mylące i Waverly, główna bohaterka powieści, z czasem 
przekonuje się, że to jednak ona ze swym szarym i pozbawionym fajerwerków życiem a także licznymi kłopotami, jakie wciąż ją gnębią, jest największą szczęściarą. 

I ta właśnie książka, na którą się skusiłam bardziej ze względu na to, że jej Autorka, Kristine Kusek Lewis, ma polskie pochodzenie, jest do wzięcia.


Książka nie nudzi, szybko się ją czyta ....jest to udany moim skromnym zdaniem debiut literacki jej Autorki.

A wystarczy zgłosić chęć jej posiadania pod postem i w miarę szeroko udostępnić post.

Zgłaszamy się 10 czerwca ........
Anonimowych proszę o podanie maila.

Zapraszam do zabawy.

niedziela, 21 maja 2017

Stokrotka we fragmencie baśni H.Ch.Andersena.....









  Daleko na wsi, tuż koło drogi, stała altana; widziałeś ją na pewno, kiedyś tamtędy przechodził. Przed altaną był mały ogródek kwiatowy z pomalowanymi sztachetami, tuż obok na murawie, wśród najpiękniejszej zielonej trawy, rosła mała stokrotka; słońce ogrzewało ją tak samo mocno i pięknie jak wielkie, pyszne kwiaty w ogrodzie i dlatego rosła z godziny na godzinę. Pewnego ranka całkiem rozkwitła i stała tak ze swymi małymi, śnieżnobiałymi płatkami, które otaczały, jak promienie, żółte słoneczko pośrodku. Nie myślała wcale o tym, że żaden człowiek nie widzi jej w trawie i że jest biednym, pogardzanym kwiatkiem; nie - była bardzo zadowolona, zwracała się cała do ciepłego słońca, patrzyła w nie i słuchała skowronka, który śpiewał w powietrzu.
        Mała stokrotka czuła się szczęśliwą, jak gdyby to było wielkie święto, a przecież był to tylko poniedziałek; wszystkie dzieci uczyły się w szkole; podczas gdy dzieci tkwiły w ławkach i uczyły się tam czegoś - stokrotka tkwiła na swej zielonej łodydze i również się uczyła od ciepłego słońca i od wszystkiego, co ją otaczało, jaki Bóg jest dobry. Myślała o tym, jak pięknie wyśpiewuje skowronek to, co czuje w ciszy, i patrzyła z pewnego rodzaju czcią i podziwem na szczęśliwego ptaszka, który umie śpiewać i fruwać; ale nie martwiła się tym, że sama tak nie potrafi: "Widzę i słyszę! -myślała.  Słońce mnie grzeje i wiatr mnie całuje. Ach, obficie mnie obdarowano!"










Fragment pochodzi ze strony baśnie.republika.pl
Zdjęcia mojego autorstwa.

czwartek, 18 maja 2017

"Rozdzielone" Katrin Behr i Petera Hartla, czyli oblicze NRD jakiego nie znali jego obywatele


          Gdyby nie wyzwanie łów słów to pewno ta książka jeszcze czekałaby na czytanie sporo czasu. Chociaż ostatnio coraz chętniej sięgam po literaturę wspomnieniową. A tak nie tylko mam ją już za sobą, ale na dodatek zdobyłam sporo wiedzy o państwie byłego bloku socjalistycznego, którego właściwie nie znałam, mimo że połowę swojego życia przeżyłam w dobie socjalizmu. W sumie NRD jawiło mi się głównie jako państwo bogatsze od naszego i lepiej zaopatrzonego, do którego Polacy jeździli na handel.                       
           Wspomnienia Katrin Behr bardzo wzbogaciły moją powierzchowną wiedzę o tym, od lat nie istniejącym już, państwie o dramatyczne a zarazem głęboko i skutecznie skrywane prawdy, przed narodem,  który wychowywany był od wczesnego dzieciństwa w duchu głębokiego socjalizmu.



          W 1972 roku Katrin Behr była nieświadomym niczego cztero i pół letnim dzieckiem, które w brutalny sposób zostało pozbawione, na oczach obcych ludzi, matki. Wraz ze starszym bratem trafiła wówczas do domu dziecka a następnie rozłączona również z nim i pozbawiona kontaktów z babcią oddana do adopcji.  Jak pisze w książce : Z punktu widzenia partii adopcje były cenne nie tylko z punktu widzenia pedagogiki społecznej - tacy jak ja mieli w przyszłości tworzyć elity socjalistycznego państwa. Jak to znacznie później wyczytałam w pewnym dokumencie, moi nowi rodzice zobowiązywali się wychować mnie tak, "jak tego oczekuje nasze państwo".[*]
Nauczycielka, sprawująca dodatkowo funkcję w partii, była zatem osobą wręcz predestynowaną do tego, by mnie adoptować. Jeśli jej się nie uda odwieść mnie od  dąsów i wreszcie włączyć do społeczeństwa socjalistycznego, mnie córkę buntowniczki i przeciwniczki państwa, komuż innemu to by się udało?[**]
           Adopcja dla Katrin, w sytuacji, gdy nie spełniała się nadzieja  na powrót matki,  była jedynym dobrym wyjściem, gdyż dawała jej możliwość wyrwania się ze znienawidzonego Domu Dziecka toteż później starała się ogromnie, by nie dać powodów do ewentualnego jej oddania co już się jej wcześniej przytrafiło. Początki w nowym domu wspomina ona dobrze, ale z czasem coraz bardziej brakowało jej matczynych uczuć; Christel, jej nowa matka była osobą zapracowaną a na dodatek oschłą i bardzo wymagającą a ojciec, który był jej przeciwieństwem nie potrafił się jej sprzeciwić, by występować w obronie małej dziewczynki, na barki której z czasem spadało coraz więcej domowych obowiązków. Mimo to Katrin nie buntowała się aż do czasu, gdy weszła w okres dojrzewania i jedyną nadzieję zaczęła pokładać w szybkim usamodzielnieniu się i odejściu z domu, w którym  czuła się ograniczana i nie traktowana jak córka. Pozycja matki w szkole i w partii sprawiała, że Katrin była osamotniona w szkole, gdzie nie nawiązała żadnych przyjaźni, gdyż dzieci jej nie ufały,  bo jej przybrana matka opiniowała uczniów przed partią, gdy ci podejmowali decyzję o dalszej drodze w zdobywaniu zawodu. I od tego czy uczeń wykazywał się zapałem socjalistycznym zależała zgoda na podjęcie przez niego nauki w obranym kierunku.

piątek, 5 maja 2017

Czeremcha w tytułach książek........


        




     Zdjęcia, które robię lubię łączyć z postami, jakie się tutaj  ukazują. Najczęściej bywa to w postach z poezją, ale cieszę się, gdy mogę połączyć je z książkami a szczególnie, gdy są to książki mi nieznane, i nieznanych mi autorów, które znajduję szukając w internecie danego hasła. Tak było przy okazji wrzucenia w internet hasła "czeremcha". Czeremcha, która o tej porze roku kwitnie i odurza wprost swym zapachem w mojej miejscowości jest mało spotykana, ale natomiast już w Tuchowie, gdzie teraz przebywam spotkać ją można na każdym prawie, że kroku a więc również na naszej górce co pokazywałam na blogu Złapane w kadr.





        W ten sposób natrafiłam na dwie książki, w tytule których pięknie ona wybrzmiewa . 
Pierwsza z nich to


 Wiesław Rozbicki to bardziej znany autor kilku książek, w tym Żurawiejki, o której już gdzieś czytałam a bardzo zachęcającą do przeczytania tej książki opinię można znaleźć na LC.



Natomiast druga to 

 Opinii o tej książce niestety nigdzie nie znalazłam. A szkoda, bo tytuł brzmi ciekawie. Nie słyszałam do tej pory również nic o Marii Szuleckiej a napisała ona w sumie siedem książek. Niestety nawet w Wiki nic poza datami i miejscem urodzenia i kim była nie zamieszczono.

Może ktoś czytał którąś z nich i podzieli się swymi odczuciami w  w komentarzu.



_________________________
Zdjęcia książek tym razem pochodzą z portalu lubimyczytać.pl

środa, 3 maja 2017

Minął kwiecień.....małe podsumowanie.....




      


     Kwiecień nie był dla mnie miesiącem dobrym pod względem czytania, ale i tak udało mi się przeczytać całe dwie książki :

Sprawiedliwość owiec  - Leonie Sann
i
Siedem spódnic Alicji  - Joanny Jargała -Jureczka

a nawet napisać posty, by książki mogły wziąć udział w wyzwaniu Gra kolorów a druga z nich  również w wyzwaniu Czytamy powieści obyczajowe.

Udało mi się również odwiedzić bibliotekę, w której ostatnio jak się okazało byłam w październiku ubiegłego roku. 
Nie obyło się oczywiście, mimo iż na półkach czeka mnóstwo książek do czytania, bez wypożyczenia czegoś co wpadło mi  w oko. A są to :


Wojna Klary - Clary Kramer
Lód i woda, woda i lód - Majgull Axelson/ na półce czeka jej Kwietniowa czarownica/
Mam nadzieję, że tym razem lepiej trafiłam, bo z tych, które oddawałam żadna mi nie odpowiadała.

W kwietniu moja biblioteczka powiększyła się niespodziewanie o pięć książek.
Sama kupiłam sobie tylko jedną a było nią, o czym już wspominałam Pobojowisko Michaela Crummey'a.
Na Finta.pl zaś wymieniłam  biżuterię, którą sama wykonałam,  
za dwie :



A dwie pozostałe dostałam w prezencie.


Mam nadzieję, że maj będzie łaskawszy jeżeli chodzi o czas na czytanie, chociaż zdaję sobie sprawę, że łatwo jednak nie będzie.