piątek, 31 stycznia 2014

Seria Nike i dwa razy Truman Capote.



   Do  nie dawna  Trumana Capote znałam tylko z adaptacji filmowych  dwu jego powieści, a to właśnie "Śniadania u Tiffany'ego" i " Z zimną krwią". 


 

       Impulsem do nabycia  tej niewielkiej, wydanej w 1962 roku przez wydawnictwo Czytelnik w serii Nike, książeczki w antykwariacie internetowym była lipcowa dyskusja , której tematem było "Śniadanie u Tiffany'ego" na blogu Czytanki Anki.
Książeczka zawiera oprócz  wspomnianej już  powieści również opowiadanie pt. "Harfa traw".
     W obydwu utworach głównym bohaterem jest narrator, który wraca do wspomnień związanych z przeszłością. Różnią się oni jednak wiekiem, gdyż w pierwszym przypadku jest to młody mężczyzna a w drugim chłopiec, którego poznajemy, gdy ma jedenaście lat. Łączy ich natomiast to, że ich  wspomnienia są wspomnieniami dobrymi, z których przebija nostalgia za przeszłym czasem, jak również to, że główną rolę w nich odgrywają kobiety.   W przypadku "Śniadania....." jest to pełna młodzieńczego wdzięku, który przyciąga do niej mężczyzn, Holly Golightly, a w "Harfie....." pełna ciepła i niezwykłej wrażliwości Dolly Talbo.

           W "Śniadaniu u Tiffany'ego" narratorem jest  młody pisarz,  który snuje opowieść o dziewczynie, jaką poznał wiele lat wcześniej, jesienią 1943 roku, gdy zamieszkał w tej samej co i ona  kamienicy w Nowym Jorku.  Wspomnienia te wywołuje spotkanie ze znajomym barmanem,  który  dzwoni do niego, by przekazać mu ważną wiadomość. Wiadomość ta, jak się pisarz domyśla,  ma dotyczyć dawno nie widzianej Holly, która zniknęła z jego życia w dość nieoczekiwanych okolicznościach. I tak faktycznie jest, i  powracają  wspomnienia o Holly, która mieszkała wraz z kotem na wciąż nie rozpakowanych walizkach a na swej skrzynce listowej miała kartonik z napisem "Panna Holiday Goligthly, w podróży". Ta nietuzinkowa dziewczyna, blagierka a może nie, w chłopięcej fryzurze, szykownie szczupła o twarzy już nie dziecięcej, ale jeszcze nie kobiecej zafascynowała go swą osobowością a ona traktowała go jak brata, nazywając go nawet imieniem swego brata, Fred. Traktowany przez Holly jak  przyjaciel, a nawet  w pewnym sensie jak opiekun, o pomoc do którego zwracała się zawsze będąc w potrzebie czy też tylko w złym nastroju,  pisarz zostaje wciągnięty w jej orbitę, w której kręciło się wielu zamożnych mężczyzn, a  stanowili oni źródło jej utrzymania. Holly,  jak się narrator dowiaduje po jakimś czasie,  uciekła od swojej skomplikowanej i byle jakiej przeszłości, w której uczuciem obdarzała jedynie swego brata Freda, i w której pozostawiła o wiele starszego od siebie męża. Przypadek później sprawił, że udało się jej zaistnieć w świecie filmu, poznać ludzi z nim związanych, ale  ona kocha żyć bez zobowiązań, bez narzucanych jej terminów, a największym jej  marzeniem jest być tak kiedyś bogatą, by po obudzeniu pewnego ranka móc pójść  na śniadanie do Tiffany'ego. Wytworność tego miejsca i spokój w nim panujący daje jej bowiem zawsze ukojenie, gdy ogarnia ją dziwny strach wywołujący wewnętrzną jak sama nazywa "trzęsionkę".
          W tle powieści gdzieś tam w Europie jest wojna, która pozornie  nie ma wpływu  na życie nowojorczyków, odczuwalne są tylko kłopoty aprowizacyjne, z którymi Holly radzi sobie świetnie,  ale to jednak ona odczuje boleśnie jej skutki tracąc najdroższą swemu sercu osobę.
         Naiwna, a może udająca taką dziewczyna, daje się wciągnąć w mafijne rozgrywki i gdy aresztowana wychodzi za kaucją postanawia uciec do Brazylii licząc, że uda jej się tam znaleźć męża i szczęście. I tak znika z życia pisarza, który nie opowiadałby jej historii, gdyby nie telefon Joe Bella.
         Tę mini powieść świetnie napisaną przez Trumana Capote, w której zarówno jej fabuła jak i bohaterowie intrygują czyta się z dużym zainteresowaniem i przyjemnością. Holly może denerwować swym infantylnym, pełnym sprzeczności zachowaniem, ale  Capote, jak  sam o tym pisał,  na przykładzie Holly, opowiedział gorzką historię dziewcząt, które w tamtych latach pojawiały się w Nowym Jorku uciekając przed nijakim życiem na wsi, by zrealizować swe marzenia o wielkim świecie i dostatnim, a być może nawet bogatym życiu. Dziewczęta te pojawiały się i znikały, podobnie jak Holly, która jak sama twierdziła jest ciągłą podróżniczką, wciąż  szukającą  swego miejsca w życiu.

         Collin Fenwick, narrator w "Harfie traw",  powraca po latach wspomnieniami do beztroskiego okresu, jaki spędził dorastając w domu dwu  starych panien, kuzynek swego ojca,  Vereny i Dolly Talbo, które zajęły się nim jeszcze przed  tragiczną śmiercią ojca, gdy ten  popadł w dziwny stan po śmierci żony i nie zajmował się nim jak należy. Był wówczas mizernym, za małym jak na swój wiek jedenastolatkiem. Młodsza z ciotek, Verena, prowadziła różne interesy i była zamożną kobietą, ale oschłą a nawet śmiało można rzec pozbawioną serca, która spędzała czas głównie na prowadzeniu swej księgowości. Natomiast druga, pełna ciepła  oraz  serdeczności a przy tym niezwykle wrażliwa na otaczający ją świat i posiadająca poetycką duszę, Dolly, prowadziła dom i kuchnię. A oprócz tego ze swą murzyńską przyjaciółką Katarzyną produkowała ziołową nalewkę, którą sprzedawała.  I to właśnie w Dolly, cichutkiej, przepraszającej prawie za to, że żyje, która z początku wzdrygała się na odgłos jego kroków a jeżeli nie mogła go uniknąć "zwijała się jak paprotka" /ogromnie mi się to określenie spodobało/ Collin,  gdy ochłonął po tym co się wydarzyło w jego jedenastoletnim życiu i zwrócił na nią uwagę, po prostu zakochał się.
To Dolly "harfą traw" nazwała łan indiańskiej trawy, zmieniającą barwę wraz z porami roku, to ona słyszała w tym łanie jesienią, gdy wiatr  po niej hulał, wygrywaną na suchych źdźbłach melodię człowieczych westchnień, jakby harfianych  tonów. I to ona,  zbuntowawszy się w końcu przeciw zamachowi na swą niezależność ze strony Vereny, wyprowadziła się z domu i zabrawszy Collina oraz Katarzynę zamieszkała z nimi wspólnie w domku w koronie potężnego drzewa wywołując spore zamieszanie w społeczności miasteczka.
Powziąwszy decyzję o wyjeździe z miasteczka Collin nie podejrzewał, że wspomnienia przywiodą go kiedyś z powrotem do miejsc, które poznał kiedyś dzięki Dolly, a do których podświadomie  tęsknił.
     "Harfa traw"  to pełna ciepła i nostalgii opowieść o minionym dzieciństwie, opowieść, w której Truman Capote w fascynujący sposób wprowadza czytelnika,  na przykładzie  pełnej serdeczności  zażyłości  pomiędzy Collinem a Dolly, starszą i lekko zakręconą"damą",  jak również  przyjaźni łączącej Dolly z równie dziwaczną  Murzynką Katarzyną,  w świat, w którym współistnieją młodzi i starsi, w którym starość nie jawi się jako coś brzydkiego, zbędnego. Opowieść ta mnie zauroczyła lekkością i delikatnością fabuły oraz  ekscentryzmem barwnych postaci, jakie pisarz w niej stworzył a także, jakże mogło by być inaczej,  łanem indiańskiej trawy, na której jesienny wiatr grał jak na harfie.

Na zakończenie muszę napisać, że książka jet znakomicie tłumaczona, gdyż tłumaczył ją sam Bronisław Zieliński,  tłumacz większości  książek Ernesta Hemingwaya.
____________________________________
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytamy serie wydawnicze.....

34 komentarze:

  1. Oj, ale mi narobiłaś smaku...

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za zbieg okoliczności - po obejrzeniu "Capote" właśnie czytam jego "Z zimną krwią".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam z "Zimną krwią" dawno temu. Film był jak dla mnie porażający. Źle znoszę brutalne sceny. A Capote chciałabym przeczytać jeszcze właśnie z "Z zimną krwią" i "Inne głosy, inne ściany"ściany,

      Usuń
    2. Będę czekać na recenzję. Ty jak zawsze rozbierzesz książkę na części. Ja niestety nie mam takich umiejętności.

      Usuń
    3. Bez przesady a film "Capote" warto obejrzeć - jest o tym etapie jego życia, na którym pisał "Z zimną krwią". Dzięki niemu dowiedziałem się, że przyjaźnił się z Harper Lee.

      Usuń
    4. Nie czytałam ze zrozumieniem Twego komentarza i stąd film "Capote" stał się filmem z "Zimną krwią". Chętnie obejrzałabym "Capote", gdy czytałam cokolwiek o tym co się mu zarzuca w związku z tą książką.

      Usuń
  3. Capote to świetny pisarz, szkoda, że tak rzadko wznawiany i czytany. Obie książki czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem przekonana co do tego czy byłby chętnie czytany. Dzisiaj większość czytelników chce akcji, seksu itp w książkach. Tego w nich szuka , a nie wysublimowanych tekstów.

      Usuń
    2. Okazuje się, że jego książki można nabyć w księgarniach .

      Usuń
  4. Książka z tych najukochańszych. Toteż mój egzemplarz jest w stanie wyraźnie wskazującym na (z)użycie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny tekst. I Twój blog świetnie teraz wygląda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za decenienie moich wysiłków Agnieszko.

      Usuń
  6. Na własność nie mam, więc co jakiś czas idę do biblioteki, by pożyczyć, po raz kolejny. Za to kupiłam "Inne głosy, inne ściany" i "Z zimną krwią" (ta druga też z serii Nike :)) i niedługo zapewne sięgnę. Właśnie ten tomik pokazuje, jak dobrym pisarzem był Capote.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam jeszcze z Kolibra "Miriam" , w której mieszczą się jakieś opowiadania o dzieciach.

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film to zupełnie inna bajka. Capote był z niego bardzo niezadowolony nie tylko, że nie zagrała w nim jego ulubienica Monroe. I nie dziwię się mimo iż bardzo mi się w niej podobała Hepburn.,

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  8. Fajnie, że przypomniałaś Capote'a :) Czytałam "Śniadanie u Tiffany'ego" dość dawno temu, warto byłoby sobie odświeżyć treść. Film oglądałam kilka razy, ale to rzeczywiście zupełnie co innego. Ponieważ mam ostatnio "fazę" na poznawanie amerykańskich klasyków, to Capote byłby dobrym wyborem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był podobno mistrzem krótkich form i napisał ich sporo. Warto faktycznie się zapoznać z tym co napisał.

      Usuń
  9. To już druga blogowa opinia, która w ciągu dwóch miesięcy opiniuje "Z zimną..." - nie mogłam przejść obok tego faktu i dziś zarezerwowałam w bibliotece:)
    I mam swój egzemplarz tego wydanie "Pożegnania..." co na Twoim powitalnym zdjęciu:) Ale fajnie...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Z zimną... na razie przede mną.
      A "Pożegnanie ....czytałam w lecie, stąd to zdjęcie z miejsca gdzie czytałam. Jeszcze mnie czeka niewielki chociaż post o niej.

      Usuń
  10. Na początku miesiąca przeczytałam "Śniadanie u Tiffany'ego", a wczoraj obejrzałam film. I muszę przyznać, że film bardziej mi się podobał, choć to zupełnie inna bajka, tzn. adaptacja jest dość luźna. Ale ja chyba sentymentalna jestem, wolę zakończenie filmowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jednak wolałabym, by film odzwierciedlił to co Capote napisał.
      Film oglądałam po raz drugi zaraz po czytaniu książki i mimo zjawiskowej Hepburn jednak się rozczarowałam. Ale cóż to Hollywood lat 50- tych. Konieczny Happy End.

      Usuń
    2. W tym problem, że ja lubię happy endy :) Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Zgadzam się z Natanną ;)

      Usuń
  11. O ile dobrze pamiętam, czytałam trzy utwory tego pisarza, "Śniadanie", "Harfę traw" i z "Zimną krwią". "Śniadanie" spodobało mi się najmniej, może ze względu na główną bohaterkę, która często drażniła mnie swoim zachowaniem. Sympatyczna, ale lekkomyślna i naiwna.
    Podobnie jak Ty, poczułam się zauroczona "Harfą traw" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale takie bywały i bywają w większości dziewczęta w tym wieku. Capote chciał uwiecznić jedną z nich, takiego kolorowego ptaka a ja sam napisał jednodniowa jętkę. I to mu się udało. Szkoda, że film to jednak zupełnie co innego.

      Usuń
  12. Widziałam film "Capote". traktował o powstaniu książki "Z zimną krwią" Film wstrząsający. Także "Śniadanie u Tiffany'go" ogranicza się do znajomości filmu, ale książka czeka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo fajny tekst i dzięki, że przypomniałaś tego autora. Oj, czas się zabrać za Capote'a, bo rośnie kolejny wstyd na moim czytelniczym koncie ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Uwielbiam Capote'ego. Jest niekiedy dziwnie oniryczny, a zaraz potem brutalnie racjonalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam film "Capote". Książki o powstawaniu, której on opowiada jeszcze nie czytałam, ale już na nią poluję na allu, oczywiście w serii Nike.
      Znam ją tylko z filmu dawno temu nakręconego. "Capote" pokazuje manipulacji jakich niestety dopuszczał się pisarz.

      Usuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.