Prezenty będą oglądane być może ponownie, komentowane i znów radość pojawi się w sercu.
U mnie w domu już nie angażujemy Świętego Mikołaja do przynoszenia prezentów pozostawiając tę przyjemność aniołkowi w Wigilię. Wspomnę jednak o pewnym 6 grudnia w moim bardzo odległym dzieciństwie.Ten dzień szczególnie zapisał się w mojej pamięci. A był to 6 grudnia 1960 roku, a ja miałam 9 lat i przebywałam wtedy w szpitalu w Krakowie. Wysoki i dostojnie wyglądający Święty Mikołaj, w prawdziwym stroju Biskupa, gdyż Święty Mikołaj był Biskupem z Miry, a nie ubranym na czerwono olbrzymem z brodą z Laponii, rozdawał nam, czyli dzieciom, prezenty, a my patrzyliśmy na niego jak zaczarowani cichutko i cierpliwie siedząc na swych łóżkach, w oczekiwaniu na swoją kolej. Prezenty, które otrzymałam wtedy, zapamiętałam już na zawsze, gdyż były to po raz pierwszy prezenty nie praktyczne, nie jak to bywało w naszej skromnie sytuowanej rodzinie. Prezenty przeważnie były wykonywane przez mamę na drutach, a gdy były kupowane też były praktyczne, a tym razem dostałam oprócz słodyczy lalkę Krakowiankę i dwie książki, gdyż mój domowy Święty Mikołaj, dzięki któremu pokochałam czytanie, wiedział, że uwielbiam czytać.
Jedną z tych książek były pięknie, kolorowo wydane wiersze Stanisława Jachowicza "Pan kotek był chory", z których zapamiętałam krótki wierszyk :
Andzia
„Nie rusz, Andziu, tego kwiatka,Róża kole” rzekła matka.
Andzia mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała."
- ta książeczka niestety mi się nie zachowała.
Natomiast do dzisiaj, chociaż już w nie najlepszym stanie, posiadam drugą z książek, a mianowicie wspaniale wydane w 1960 roku "Klechdy domowe" zebrane przez Hannę Kostyrko i zilustrowane drzeworytami Zbigniewa Rychlickiego.
Wydanie z 1989 roku ma taką baśniową okładkę.
"Klechdy domowe" czytałam na okrągło i do dzisiaj pamiętam te opowieści, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Książkę odkurzyłam, by sobie je przypomnieć. Dzisiaj przypomnę króciutką legendę o Placu Trzech Krzyży w Warszawie.
Książką ta to idealny prezent dla starszych dzieci. Polecam ją serdecznie.
A teraz przejdę do prezentu, który troszkę traktuję jako Mikołajowy, gdyż dotarł do mnie przed samym 6 grudnia. A jest to wygrana w konkursie w Zaciszu wyśnionym.....
Wygrana przyszła tak pięknie opakowana, że nie mogłam się oprzeć chęci zrobienia jej zdjęcia,
a zawierała : książkę Haruki Murakamiego i śliczny notes.
Tą drogą dziękuję jeszcze raz właścicielce bloga Zacisze wyśnione za możliwość zdobycia książki.
A Wy macie jakieś szczególne wspomnienia związane z dniem 6 grudnia.
Natanno, miałam identyczne "Klechdy..." w domu! Jak miło było je zobaczyć, tym bardziej, że mój stary egzemplarz został już dawno pozbawiony okładki....Teraz zamierzam takie same kupić dziecku.
OdpowiedzUsuńA historia o Mikołaju bardzo nastrojowa :-)
Moje jeszcze okładkę mają, ale już niestety nie nadającą się do tego, by robić im zdjęcie.
UsuńStarzeję się. Widomym znakiem tego jest to, że wraca wciąż do przeszłości, szczególnie do dzieciństwa.
Chyba też mamy w swoich zbiorach jakieś bardzo stare wydanie Klechd, muszę poszukać.
OdpowiedzUsuńA ja z przykrością stwierdzam po długim namyśle, że w moim dzieciństwie nie było Mikołaja. Nie pamiętam żadnego zdarzenia z tym związanego, a przecież to były i są wielkie przeżycia dla dziecka, więc coś musiałabym zapamiętać. Widocznie moi rodzice nie uznawali tego zwyczaju, albo ja już mam taką sklerozę. Może podejmę rozmowę o tym z moim tatą, chociaż nie jest to przyjemny temat (jak teraz się nad tym zastanowić).
Myślę, że jednak warto porozmawiać.
UsuńU mnie to mama była zawsze ta osobą, która takie tradycje kultywowała i chociaż było skromnie i tak radości było wiele. Natomiast nie było wtedy u nas aniołka, czy tez gwiazdki. Święty Mikołaj osobowo zaczął przychodzić dopiero do mojej najmłodszej siostry i naszych dzieci czasem, gdyż zawsze te role odgrywał mój tata, a w czasie, gdy byliśmy mali on pracował w delegacjach i był w domu tylko w niedziele.
Nie czekałam długo i przy obiedzie zahaczyłam tatę w sprawie Mikołaja. Rzeczywiście, nigdy w "osobistej postaci" nie pojawiał się w naszym domu (jednak dobrze kojarzyłam), ale prezenty podobno dostawałam.
UsuńZazdroszczę Ci, że masz jeszcze kogo zapytać o przeszłość.
UsuńJa już niczego się nie dowiem po za tym co pamiętam.
To prawda, staram się w o tym nie zapominać.
Usuńteż miałam takie Klechdy :)Ale nie mam tak bardzo wyrożniającego się wspomnienia z dzieciństwa związanego ze Świętym Mikołajem...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWydają. Nowa ma jeszcze inna okładkę niż ta z 1989 roku, którą pokazałam..
UsuńMam to samo wydanie i tak samo z sentymentem podchodzę:) Tak wspominkowo, to broniliśmy się przed Dziadkiem Mrozem, a Mikołaj był biskupem rzeczywiście.
OdpowiedzUsuńDziś w mojej rodzinie wszystkie prezenty wędrują pod choinkę. Mam nadzieję, że jakaś książka się zawieruszy.Tobie też pięknych anielskich prezentów życzę:)
U nas nigdy nie było Dziadka Mroza, zawsze Święty Mikołaj, a od kilku lat, gdy dzieci wyrosły jakby z niego uwielbiamy wszyscy aniołka.
UsuńU mnie tradycja mikołajek nie była celebrowana. Ale również czytałam będąc dzieckiem Klechdy domowe. Mam duży sentyment do tych opowieści.
OdpowiedzUsuńTe Klechdy też kiedyś miałam, uwielbiałam je!!! Wspaniale, gratuluję, cudna paczka, piękny prezent i opakowanie.
OdpowiedzUsuńDziękuję. To opakowanie i to, w którym był notes zrobiły na mnie duże wrażenie.
UsuńPiękny prezent! Moim jedynym wspomnieniem mikołajowym jest to, jak moja mama kazała mi zamykać się w pokoju, bo Mikołaj nie przyjdzie jak będę koczować pod drzwiami. Gdy tylko się zamknęłam od razu puk, puk. Niestety nigdy nie zdołałam się z nim przywitać, bo moja mama mnie uprzedzała...
OdpowiedzUsuńA ja ze swoimi dziećmi bawiłam się w ciepło - zimno/ nie bardzo wierzyły już w Świętego Mikołaja/ i to była świetna zabawa, gdyż im się to bardzo spodobało.
Usuń"Klechdy domowe" również były moją ulubioną książką w dzieciństwie - z tym, że to wydanie z 1989 roku :) Do dziś ją posiadam.
OdpowiedzUsuńIlustracje Rychlickiego, Szancera, Orłowskiej-Gabryś, Olgi Siemaszko, Wikonia, Stannego. Matko, toż to była sztuka przez duże s!
OdpowiedzUsuńMam to samo wydanie w domu "Klechd domowych":)
OdpowiedzUsuńA wierszyk też znam:)