źródło |
Schodzimy na brzeg przed bazyliką i przez chwilę stoję ze wzrokiem utkwionym we frontonie budynku, rozświetlonym smugą pudrowożółtego światla, którą przed chwilą pozostawiło slońce. Wielki kościół Longheny* wzniesiono na szczycie półkola, utworzonego między placem Świętego Marka a Redentore na Giudecca. Świątynia stoi na olbrzymim postumencie z drewnianych pali, zatopionych w mulistym dnie laguny. okrągła, potężna i posępna, zbyt wielka na swój tron, sprawia wrażenie przysadzistej królowej, która zasiadła w delikatnym ogrodzie. Jakże zadufany w sobie musiał być czlowiek, który wyśnił sobie tę świątynię, uznał, że może ją wznieść, a następnie to uczynił. Podchodzę do wąskiego pontonowego mostu, który rozciąga się w poprzek kanału tylko w jednym dniu w roku. Wenecjanie pokonują rozkołysane, chwiejne platformy, niosąc dary dla Matki Boskiej, która prawie pół tysiaca lat temu uwolniła ich przodków od zarazy. Dawniej w ofierze składano bochenki chleba albo nadziewane owocami ciasta, dżemy, solone ryby, czasem woreczki z grubą czerwoną fasolą. Teraz pielgrzymi zanoszą świece, trzymane jak do modlitwy, a płomyki rozświetlają zimne głazy starego domu Dziewicy. Nieopodal schodów bazyliki kupuję świecę, białą i tak grubą, że niemal nie mogę jej objąć dłonią. Przypadkowa kobieta, nieproszona, użycza mi płomnienia, uśmiecha się i znika w tłumie.
Pokolenia kobiet idą ramię w ramię, niekiedy trzy, nawet cztery generacje obok siebie. Ten sam artysta utrwalił podobieństwo na ich obliczach. Staruszka maszeruje z córką, wnuczką, prawnuczką, a w twarzy prababki dostrzegam buzię niemowlęcia. Ma nogi niczym patyki w białych pończochach, kruche i delikatne pod ładnym płaszczem z czerwonej wełny. Jaka jest hstoria jej życia? Nosi beret głęboko nasunięty na proste siwe włosy. Jej córka ma rownież proste siwe włosy, a wnuczka proste, ale blond. Jedna z nich mocno naciągnela na glówkę maleńkiej dziewczynki beret, spod którego wyrastają jasne kosmyki.
Wszystkie cztery są piękne. Patrzę na nie i myślę, że tego zawsze pragnęłam. Chciałam się stać częścią całości, odgrywać swoją rolę, hołubić i być hołubiona. Oczekiwałam od życia wlaśnie takiego romantyzmu, prostoty, bezpieczeństwa. Czy to się w ogóle zdarza? Czy komukolwiek dana jest taka pewność? Żałuję, że moja córka nie stąpa teraz po tym moście. Chciałabym na nią czekać. Z przyjemnością wsłuchałabym się w jej głos,usłyszałabym naszą rozmowę w zmierzchającym błękicie zapadającego mroku, w drodze do Madonny. Szkoda. Chciałabym powiedzieć córce, że może być pewna.
__________________________
Marlena de Blasi,Tysiąc dni w Wenecji,Wydawnictwo Literackie,2009 r.,przeł.M.Hesko-Kołodzińska,str,180-182
*Baltassare Longhena -architekt weneckiego baroku, którego najsłyniejszym dziełem jest Santa Maria Salute , którą to bazylikę wspomina Marlena de Blasi w przytoczonym przeze mnie fragmencie.
To całkiem ładny fragment, od razu zobaczyłam Santa Maria Salute- ten kościół przyciąga wzrok i jest doskonałym tłem fotografii. Pamiętam jego wnętrze z obrazami Tycjana i Tintoretto. Nie są to moi ulubieni malarze, ale zawsze uważałam że malarstwo sakralne najlepiej prezentuje się w świątyni (o wiele lepiej niż w muzeach). Niestety nie miałam okazji uczestniczyć w święcie dziękczynnym.
OdpowiedzUsuńJakoś tak najbardziej mi się utrwalił.....może też przez ten opis nie tylko bazyliki/ w dalszej części Blasi pisze o tym jakie wrażenie na niej zrobiło jej wnętrze/, ale przez opis tej wielopokoleniowej grupy Wenecjanek. To coś czego u nas już nie ma.....
UsuńWspaniały fragment.:)
OdpowiedzUsuńZwrócił moją szczególną uwagę dzięki swemu klimatowi.
UsuńJa jestem zachwycona Santa Maria Salute. Muszę kiedyś pokazać zdjęcia na blogu.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Z przyjemnością pooglądam Twoje zdjęcia.
UsuńPrzepiękny obraz widać na nim przede wszystkim spokój. Chciałabym mieć taki obraz malowany na płótnie w swoim salonie. Prawdziwa sztuka zawsze była czymś co chciałabym mieć w swoim domu na ścianach.
OdpowiedzUsuń