"Pewnego dnia wpadła mi do ręki książka Renana Żywot Jezusa. Pożyczyłem ją z biblioteki Towarzystwa Szkoły Ludowej. Mam w oczach jej okładkę z wizerunkiem Chrystusa i przypominam sobie, że cała była w strzępach, rozsypana, brudna, czyli miała wszystkie właściwości książki niestojącej bezużytecznie na półce. Później kupiłem Żywot Jezusa w antykwariacie niezapomnianego Taffeta na Szpitalnej w Krakowie. Zauroczony literackim pięknem tej opowieści, namiętnie się w niej rozczytywałem i przez długie lata była ona jedynym źródłem mojej wiedzy o Chrystusie.
Ale są książki, które wyłaniają się nie wiadomo skąd, i nie sposób wyśledzić, jak dostały się do naszych rąk. Pamiętam, jak za czasów dzieciństwa czytałem Lolka grenadiera Jezierskiego, jak dostałem od moich rodziców powieście Verne'a, Trylogię i Quo Vadis?, z dalszej przeszłości pamiętam chwilę, gdy mi rodzice podarowali na urodziny Co słonko widziało? Konopnickiej. Pamiętam dzieje zjawiania się i znikania wielu, wielu książek, mógłbym jeszcze dzisiaj opisać nastroje, jakie wywoływała we mnie lektura, ale - o ironio! - w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, jak przyszło do mnie Pismo Święte Nowego Testamentu. Może, chcąc pod wpływem książki Renana zapoznać się u źródeł z życiem Chrystusa, sięgnąłem po Ewangelię? Nie jestem tego pewien. Nie umiem odbudować w pamięci okoliczności - pokoju, pory dnia, pory roku - w jakich to czytanie się odbywało. Nie widzę egzemplarza, z którego czytałem. Nie mogę nawet przypomnieć sobie jakiejś refleksji, powstałej pod wpływem Księgi, która kilkanaście lat później całkowicie odmieniła moje życie. Dzisiaj z zakłopotaniem zastanawiam się nad nieobecnością tej chwili w moich wspomnieniach i dochodzę do przeświadczenia, że ta pustka jest może owocem nieubłaganej prawidłowości, której sens zrozumiałem dopiero później. W oparach mglistej i nieodczytanej do końca przeszłości gubi się ślad mojego pierwszego spotkania z Nowym Testamentem".
Zupełnie niespodziewanie stałam się właścicielką znakomitego, wydanego przez Wydawnictwo M w ramach Dzieł Zebranych, zbioru refleksji i przemyśleń Romana Brandstaettera jakie zawarł w swym Kręgu biblijnym i franciszkańskim, i z niego właśnie pochodzi przytoczony fragment.
.
Biblia trafiła do mnie niespodziewanie i późno, bo w wieku dojrzałym. Dokładnie pamiętam okoliczności, w których to się stało. Obraz z przed lat mocno utrwalił mi się w głowie, ze szczegółami, zapachami, nastrojem, dźwiękami. Dobrze zapamiętałam osoby, które wtedy poznałam i pewnie nigdy więcej nie spotkam. Biblia trafiła do moich rąk razem z "Życiem Jezusa Chrystusa" wydawnictwa Calvarianum 1984 roku i jeszcze paru innymi pozycjami, wybrałam je spośród wielości książek likwidowanej biblioteki pewnej rodziny, która przeprowadzała się z Krynicy Morskiej do Trójmiasta. Obie było czuć stęchlizną, miały pożółkłe kartki, ale nie rozsypywały się, biblia miała uszkodzony grzbiet okładki. Całkiem możliwe, że trafiły by na śmietnik, a tak są ze mną.
OdpowiedzUsuń"Jerozolimka" trafila do mnie stosunkowo niedawno (9-10 lat temu). Gdy na jednym ze spotkań skrutujących Pismo Święte zdałam sobie sprawę z możliwości, jakie Ono daje. Nader często sięgam do Niego, by poprzez skrutację kontemplować Je w zderzeniu z moim życiem, a w nim, moją codziennością. Zdumiewa fakt, jak wiele wspólnego w Ewangelii jest z moją historią... tego w Homilii nie usłyszę, ani w kazaniu. Wcześniej, w domu rodzinnym, był Stary Testament i Nowy Testament- prawdę mówiąc niezrozumiałe dla mnie owego czasu... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie moje klimaty i tematy niestety ale oczywiście kto co lubi :D
OdpowiedzUsuńhttp://kochamczytack.blogspot.com
Mój Kolega, będąc dzieckiem podrzucał butelki, które miejscowy pijaczyna i wielce zły człowiek zbierał aby je w wiadomym celu spieniężyć. Do butelek wkładał pojedyncze kartki Pisma św. Trwało to bardzo długo...Pod koniec swojego życia ów człowiek zmienił się bardzo, a mój kolega został księdzem w zakonie, który zajmuje się m.in.nowoczesnymi metodami ewangelizacji...
OdpowiedzUsuń