niedziela, 21 kwietnia 2013

"Malowany welon" Maughama, a "Malowany welon" Currana.)


      Jak pewno większość z Was lubię oglądać ekranizacje przeczytanych książek  Zazwyczaj najpierw czytam książkę, a później oglądam film, gdyż w innym przypadku jakoś trudno mi zabrać się do czytania  książki. Toteż w przypadku "Malowanego welonu" W.Somerseta Maughama, o którym pisałam tu  wpierw sięgnęłam po książkę i w tym przypadku nie tylko dobrze, ale  bardzo dobrze zrobiłam. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie i będę do niej wracać, gdyż  zawiera głęboką treść, która nie pozostawia czytelnika obojętnym, co sprawia, że jest to pozycja, którą warto zachować w biblioteczce.
   W zasadzie zaraz po przeczytaniu książki  oglądnęłam film, który dostałam w prezencie od Ali, która czyta.

I jak się okazało  nie był to najlepszy pomysł, gdyż cały czas porównywałam go z książką i mnie dosłownie wkurzało, że realizatorzy aż tak bardzo odeszli od treści książki, iż  nie można mówić o tym, że "Malowany welon" w reżyserii Johna Currana jest nakręcony na podstawie książki Maughama. Film i owszem ma interesująca fabułę, ale ta fabuła ma niewiele wspólnego z treścią książki i od momentu wyjazdu Kitty i Waltera do prowincji, gdzie panuje cholera odchodzi już  od  tej treści całkowicie. Jedynie postaci i niektóre kwestie przez nie wypowiadane świadczą o tym, że film ma coś wspólnego z książką.


źródło

    To zupełnie inna bajka, wprawdzie pięknie opowiedziana, ale brak w niej tej psychologicznej głębi jaka cechuje powieść Maughama.
    W Kitty, w książce,  dokonuje się głęboka przemiana duchowa, która doprowadza ją nawet być może do Boga, przy nie zmienionym stosunku uczuciowym do męża, gdy w filmie mamy do czynienia z  przemianą w sferze jej uczuć i uczuć Waltera. Poza tym gdy w książce  mamy wyraźne odniesienie do chrześcijaństwa, do Boga,  to w filmie daje się zauważyć nawet wydźwięk antychrześcijański. Byłam między innymi bardzo zaskoczona słowami, które włożono w usta przełożonej zakonnic, z których  wynikało, że to nie wiara nią kieruje ale przyzwyczajenie. Jest to zupełne zaprzeczenie tego jak Maugham ukazuje zakonnice i  ich przeoryszę w książce. Zakończenie filmu w stosunku do tego jak Maugham zakończył książkę jest płytkie i nijakie, jakich wiele w innych filmach, gdy zakończenie książki jest pełne optymizmu i nadziei dla Kate, i jej córki, gdyż Kate wierzy, że urodzi córkę.

   W sumie więc muszę stwierdzić, że mnie osobiście film rozczarował, wolałabym jednak by był  w miarę wierną adaptacją książki,  z pewnością byłby  bardziej interesujący i pozostałby dłużej w pamięci. Realizatorzy filmu podążyli  w kierunku happy endu, który jest lepiej widziany przez widzów, a szkoda, gdyż stworzyli wyłącznie piękny obraz jakich już  wiele oglądałam .


3 komentarze:

  1. Bardzo Ci dziękuję za to porównanie, wiem teraz już co miałaś na myśli. Mnie film się podobał. Dobrze, że oglądałam go dawno, teraz mogę o nim zapomnieć i zabrać się za książkę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. to mnie tylko przychodzi do głowy jedna myśl po przeczytaniu Twojego porównania - nie oglądać filmu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądnij, ale trochę później, jak już trochę zatrze Ci się w pamięci to co przeczytałaś i nabierzesz do książki dystansu a film potraktujesz jako tylko i wyłącznie film, a nie ekranizację książki.)

      Usuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.