sobota, 16 lutego 2019

"Stulecie" Herbjørg Wassmo, czyli opowieść o przodkach pisarki.....










  



W "Stuleciu", które przeczytałam w ramach wyzwania Wspólne czytanie, norweska pisarka Herbjørg Wassmo opowiada historię przodków swojej matki. Głównie skupia się w niej  na antenatkach i ich mężczyznach, ale ponieważ to ród bogaty w różnych krewnych więc i oni pojawiają się na kartach książki bardziej lub mniej wyeksponowani. Bohaterkami opowieści, których losy  obfitujące w wielorakie wydarzenia - dobre a także niestety i  dramatyczne, Wassmo szeroko zaprezentowała, są : jej prababka Sara Suzane, babka Elida i matka Hjordis. Jest tu również i jej historia, opowiedziana, jak sama pisze,  na takich samych warunkach jak wszystkie inne, gdyż stwierdza : "Moje prawdziwe, przeżyte życie nie da się zmienić w literaturę. Nie można z niego zrobić fikcji ani opowiedzieć go jako prawdy".[*] Tak więc otrzymujemy historię fabularyzowaną, ale czy obejmując okres stu lat może ona całkowicie realistycznie oddać wszystkie zdarzenia......oczywiście, że nie, więc jest to historia taka jaką ją  widzi sama autorka .

                     Lubię czytać sagi rodowe a poza tym czuję sentyment do fabuł rozgrywających się w surowym klimacie Norwegii, który mi pozostał po czytaniu powieści Sigrid Undset a także mojej ulubionej książki  " A lasy wiecznie śpiewają" więc i tym razem oddałam się z przyjemnością lekturze, w której ta surowość klimatu  i środowiska wyraźnie  determinuje głównie losy prababki i babki, o których  Wassmo w pozbawiony emocji, a jednak poruszający sposób snuje frapującą opowieść. Opowieść o kobietach, które wcześnie wychodziły za mąż i podejmowały trudy wspólnego życia . A mimo wydawałoby się dobrych relacji ze swymi mężami bywało, że czuły się bardzo samotne kiedy nie były tak, jak by tego chciały postrzegane i rozumiane, kiedy ich marzenia i pragnienia rozpływały się w  zmaganiu z męczącą codziennością, na którą składały się liczne obowiązki związane  z zajmowaniem się domem i przychodzącymi na świat, w krótkich odstępach czasowych, kolejnymi dziećmi. Jest to równocześnie  opowieść o kobietach silnych i  odpowiedzialnych nie poddającym się przeciwnościom losu.
                       Najwięcej miejsca w swej książce pisarka poświęca swej babce, Elidzie, którą najwyraźniej podziwia i która jest dla niej źródłem wiedzy o prababce Sarze Suzane, a najmniej swej matce Hjordis, z którą nie ma nigdy dobrego kontaktu, a która nie dostrzega, lub nie chce dostrzegać zachowania swego męża w stosunku do córki. Pisarka nie pisze wprost o tym, że była molestowana przez swojego ojca, ale daje delikatnie to do zrozumienia zastąpieniem formy "ojciec" formą "on". "On", którego się boi, którego unika, przed którym się chowa sama i chowa swoje pamiętniki, które są jej powiernikami, i na którym się mści na swój dziecinny sposób.
                         Hjordis jest jednakże w pewnym stopniu największą ofiarą swojej matki Elidy, która w okresie terminalnym śmiertelnie chorego męża decyduje się oddać ją jako małą dziewczynkę pod opiekę swej siostry i jej męża, zabiera ją gdy ta jest już przekonana, że są to jej rodzice a matki swej nie poznaje. Ten moment to wielki dramat w życiu matki pisarki. A później, gdy wyjdzie za mąż jej  ukochany po czasie również okaże się być  zupełnie  innym człowiekiem niż mężczyzna, który pisał w czasie wojny do niej czułe listy. To już zupełnie inne małżeństwo, inna rodzina, niż te które Herbjørg zna, rodzina, w której  nie czuje się bezpieczna i kochana. To wszystko zaowocuje w jej dorosłym życiu, w którym odcina się od własnej przeszłości, gdyż nie chce jej pamiętać. 

                   "Stulecie" to książka wielowątkowa o wielopokoleniowym rodzie osadzonym w północnej części zimnej  i surowej klimatycznie jak i  krajobrazowo, ale zarazem  pięknej  Norwegii. To książka o ludziach zaprawionych  w walce o byt i przetrwanie w tych trudnych warunkach, o mężczyznach, dla których morze lub ziemia stanowiły podstawę  bytowania ich i ich rodzin. Ale to przede wszystkim opowieść bogata w opisy wzajemnych relacji między bohaterkami i ich mężczyznami, relacji, w których nie brak miłości, wzajemnego porozumienia i szacunku a także i tych sytuacji, w których na te relacje rzucały się różne, długie cienie mniejszych czy też większych problemów i kłopotów.  
                 Historia opowiedziana przez Herbjørg Wassmo jest nie tylko historią jej rodu, to również historia jeżeli nie Norwegii to z pewnością jej społeczeństwa na przełomie wieków. Czytając "Stulecie" zobaczyłam jak zmieniała się Norwegia i jej mieszkańcy a zarazem ich obyczajowość,  w tym oczywiście również życie kobiet, które stawały się coraz bardziej samodzielne w decydowaniu o swoim losie.  Na przykładzie tego jednego rodu widać wyraźnie jak wielodzietne rodziny, w których jak to Eelida, babka pisarki,  bardzo praktycznie zauważyła, że każde z dzieci, które pojawiło się na świecie, stawało się niezbędne, zaczęły zanikać. Hjordis, matka Wassmo, ma już tylko dwoje dzieci i ona sama też tylko dwoje. A przecież te dzieci nawet jeżeli pojawiały się zbyt często i nie zawsze być może radośnie oczekiwane stawały się z czasem wielkim bogactwem nie tylko rodzin, ale  i kraju, w którym dzisiaj jest dostatnio, tylko brak w  nim norweskich rąk do pracy.

                   Jak zdążyłam zauważyć  nie wszystkim ta powieść przypadła do gustu. Być może jest zbyt obszerna co może nudzić, być może jej bohaterki nie okazują emocji do jakich czytelniczki są przyzwyczajone, ale pamiętajmy, że to chłodne Skandynawki  a nie gorące Włoszki, być może zbyt mało w niej tła historycznego, ale to przecież nie powieść historyczna tylko powieść biograficzna nastawiona na ukazanie zmagania się z życiem, które upływało daleko od  wielkich wydarzeń o wymiarze politycznym.

                    Gdyby nie wyzwanie, w którym biorę udział pewno nie przeczytałabym "Stulecia" Herbjørg Wassmo  i pewno nic bym na tym nie straciła, ale nie żałuję poświęconego na nią czasu. Jest w niej wiele fragmentów, do których warto powracać. A poza tym zachęciła mnie do poznania jej twórczości.

__________________________

* Herbjørg Wassmo, "Stulecie", Wyd. Smak Słowa, Sopot 2014,przekł. Ewa M.Bilińska, str.12





18 komentarzy:

  1. Szybko sprawdziłam w wikipedii i wyszło mi na to, że zupełnie nie znam literatury norweskiej. Kolejna biała plama. Lubię sagi i takie opowieści rodowe. Chyba najbardziej podobała mi się W ogrodzie pamięci Olczak-Ronikier, ale i Staroświecka historia Szabo, czy Kapelusz cały w czereśniach Oriany Fallaci. A spadek dzietności to chyba nie tylko domena Norwegii. Wiem, że moje babcie i dziadkowie pochodzili z bardzo licznych rodzin, miewali od ośmiorga do jedenaściorga rodzeństwa, a dziś standard to dwójeczka potomstwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szabo i Fallaci czekają grzecznie na czytanie.
      Moja miłość do skandynawskich klimatów zaczęła się od "Krystyny córki Lawransa" a pogłębiły ją "A lasy wiecznie śpiewają". A po za tym lubiłam filmy o Wikingach. A sagi rodzinne mnie pociągały chyba zawsze.
      Ależ oczywiście...tu akurat pisałam o Norwegii i tak jakoś mi ten problem się nasunął, gdyż jeden z opiniotwórców na LC napisał iż go przerażała ta rozrodczość bohaterek Wassmo, co mnie trochę zdziwiło, gdyż wielodzietność małżeństw w tamtych czasach nie była jakimś kuriozum tylko czymś raczej zwyczajnym i to nie tylko w Norwegii, gdyż w Polsce takie rodziny nie były rzadkością.....osobiście znam rodziny z mojej gminy, w których jeszcze pod koniec ubiegłego wieku urodziło się dziesięcioro i więcej dzieci. Wtedy jeszcze nie traktowano rodzin wielodzietnych jako rodziny patologiczne. Ale kij ma dwa końce...dobrobyt sprawia, że ludzie stają się wygodni .....już niejedna cywilizacja upadła ...nasza europejska zmierza nieubłaganie ku niebytowi....to proces raczej nieodwracalny...

      Usuń
    2. Teraz posunęliśmy się jako społeczeństwo do absurdu w drugą stronę, traktując 3 dzieci jako wielodzietność. Opowiadała mi jedna kobieta z mojej wsi, która miała z 9 dzieci i była jedną z kilku welodzietnych, że raz na wywiadówce któraś mama podpowiedziała jej, ze 'dziecioroby'. Ona jej odpowiedziała, że tak, ale że dopóki są jej dzieci i takich J. (też liczni), to szkoła jest i niech się cieszy, bo jak ich zabraknie, to zamkną szkołę. Mają zamknąć szkołę w czerwcu.
      Ja pochodzę z małej rodziny, ale rodzice cieszyli się szczęściem jakie dają dzieci. Przez nas mama musiała zrezygnować z pracy, ale zawsze mówiła, że wielu rzeczy w życiu żałuje, tylko nie tego. Bo dzieci to radość. Żałuję, że póki co nie mam potomstwa.
      Wracając do wielodzietności, to całe to 500+ i gadanie o tym sprawia, że kobiety czują się znów doceniane za rodzicielstwo. Przez wiele lat tak nie było i kobiety się tego wstydziły. Tak jak powiedziałam, nas było 2 rodzeństwa, ale patrzę sobie na te wielodzietne rodziny w okolicy i poza wyjątkami, gdy rodzice nie dawali rady to często te liczniejsze rodziny jakoś wyrosły, wychowały się, żyją i są szczęśliwsze jako grupa niż te nastawione na pieniądze. Problemy są wszędzie (o czym mała wieś wie....), ale mam wrażenie, że zżyte rodzeństwo bardziej się wspiera. Człowiek nie jest samotny....
      Jeszcze wspomnę o tych dawnych rodzinach: z opowieści dziadków wynika, że najczęstszym zjawiskiem były macochy i śmiertelność kobiet przy porodzie. U mnie babcia z jednej strony i dziadek z drugiej wychowywali się z macochą, dobrymi kobietami.

      Usuń
    3. Cóż, od dzietności rodzin wszystko zależy.....albo się zwijamy jako naród, albo rozwijamy....oddając się wygodnemu a raczej gnuśnemu życiu.

      Usuń
    4. Tak, nuklearne rodziny są zbiorem jednostek... Rodzeństwo to już społeczność. Trzeba się otworzyć na dzieci.

      Usuń
  2. ps. Wycisnęłam z Ciebie recenzję jak dziecko na porodzie obrócone biodrami... Ale udało się.... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było ciężko.....nawet już momentami myślałam o tym, żeby jej nie pisać... żeby sobie dać spokój.....nie umiem syntetyzować....

      Usuń
    2. Miło mi, że tak uważasz Reniu.

      Usuń
  3. :) wielodzietność nie jest ani patologią, ani powodem do stawiania na piedestale. Jeśli planuje się liczną rodzinę, bo kocha się dzieci to wspaniale, sama gdybym miała rodzinę, chciałabym mieć gromadkę dzieci (los pokierował inaczej i dziś pokochałam to co mam), jeśli jednak rodzi się dzieci, aby stanowiły one źródło utrzymania dzięki różnym dodatkom socjalnym to nie jest to w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się....co nie znaczy, że w sytuacji, gdy społeczeństwo nie jest zamożne nie jest dobrze, by właściwie ukierunkowana pomoc / co absolutnie nie dotyczy programu 500 + / dla rodzin, które chcą przyjmować więcej dzieci, była stosowana.
      Wydaje się mi to być sprawiedliwe. Tym bardziej, że to te właśnie dzieci kiedyś będą stanowić o rozwoju kraju...Zgodzimy się chyba, że od dzietności rodzin zależy to czy po nas już tylko potop ......zalew obcych nacji....jak to się dzieje na zachodzie. Bo kolorowa wielokulturowość tylko pięknie wygląda.... jak się na nią patrzy....

      Usuń
    2. Tak. Są chyba też rodziny, które świadomie zrezygnowały z antykoncepcji. Znam takie osobiście i trudno jest mi wypowiadać się dlACZEGO. W każdym razie zdarza się, że dzieci to najładniejsze co mają, i ich największy skarb'. Tylko te starsze matki, z pokolenia babek potrafiły gotować. Teraz ta sztuka zanika...

      Usuń
    3. Ale jak zdążyłam zauważyć coraz więcej młodych kobiet gotuje, piecze i robi to z przyjemnością...świadomość tego co jest dobra a co złą żywnością wzrasta......

      Usuń
  4. Wspaniała recenzja. Książka wydaje się bardzo ciekawa. Pozdrawiam serdecznie, Natanno! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo....dla kogoś kto lubi sagi rodzinne i chłodną surową północ z pewnością będzie interesująca.

      Usuń
  5. Za dobre fragmenty też trzeba cenić, bo właśnie one najczęściej powodują, że się którąś książkę lubi lub nie lubi jeśli ich nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super napisana recenzja. Książka wydaje się być super więc chyba też po nią sięgnę mimo, że jakoś niespecjalnie przepadam za bibliografiami. Mimo to chętnie sprawdzę!

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.