sobota, 28 lutego 2015

Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka!



           Mam coraz większe problemy z pisaniem opinii o przeczytanych książkach i coraz więcej książek przeczytanych, po czytaniu których chciałabym na blogu pozostawić chociaż niewielki ślad. Toteż, by blog nie umarł jeszcze śmiercią naturalną będę coraz częściej uciekać się do prezentowania fragmentów przeczytanych książek,  co nie znaczy jednak,  że może kiedyś nie doczekają się one być może mojej opinii. Będą to fragmenty, które mi jakoś szczególnie się spodobały, przypadły do serca,  czy też  mnie zaintrygowały lub pobudziły do refleksji.
Dzisiaj jest to fragment z przeczytanej jeszcze w ubiegłym roku  wspomnieniowej książki "Żniwo gniewu", którą napisała mieszkająca w USA Polka, która urodziła się w 1945 roku w Zielonej Górze, gdzie dotarły w ramach repatriacji po wielu dramatycznych przejściach jej matka i ciotka. Pochodzące z kresowego miasteczka przeżyły sowiecką okupację a od 1942 do 1945 roku wciąż w drodze ze wschodu na zachód uciekały tym razem przed niemieckim najeźdźcą, by znów po czasie bać się sowietów. Tego co spotkało bohaterki książki, Kaszmirę i Maruszkę,  w tej drodze pewno wystarczyłoby na niejedną tylko książkę, ale ja nie zacytuję czegoś co świadczyłoby o dramatyczności tych przeżyć, lecz wspomnienie Maruszki o tym co pozostawiła a co też było treścią jej "tamtego" życia.


         "Szyję teraz sukienkę dla Kaszmiry, dla mojej ukochanej siostry. Boże, ile my razem przeszłyśmy...Gdybym tu miała swoje czasopisma, wybrałabym dla niej najpiękniejszy projekt. Przed wojną gazety były dla mnie darem niebios. Dostawałam je od kuzynki Julii i hrabiny Okońskiej. W pudełku, w szafie, w pokoju mamy, w naszym rodzinnym domu przy ulicy Grodzkiej, w moim kochanym Mołodecznie mam schowane pojedyncze numery Voque'a z 1933, z 1934 i nawet z 1937 roku i dwadzieścia pięć numerów angielskiego The Pictorial Magazine z 1903 roku, razem tysiąc czterdzieści stron! Numery The Pictorial Magazine pochodzą  sprzed lat, ale przenosiły mnie w czar la belle epoque. Kochałam te dawne suknie z gorsetami, talie osy,cudowne parasolki z koronki i fryzury misternie upinane w potężne koki. Kojarzyły mi się z jakąś krainą baśni i z dzieciństwem. Oczywiście w duchu dziękowałam Panu Bogu, że świat się zmienił, bo przed wojną nie wyobrażałam sobie noszenia długich sukien, sztywnych fiszbin i koafiur! Kochałam  krótkie fryzurki, marynarki z baskinkami i wolność bez gorsetów! Fotografie, fotografie, mnóstwo fotografii! I rarytas! Amerykański numer Voque'a z 1926 roku z małą czarną Coco Chanel!. Jezu! Ile bym dała, żeby teraz jeszcze raz go obejrzeć! Ale na tym nie koniec. Hrabina przywoziła mi jeszcze najnowsze numery Świadowida i nowość przed wojną - Moją Przyjaciółkę! Przeglądałam to wszystko z bijącym sercem. Światowida oglądałam zawsze według ustalonego schematu - szybko przewracałam strony z rubrykami " Ze świata, Z Polski, Z teatru, Ze sportu, Film, Balet, Muzyka, Rozmaitości, by w końcu trafić na zdjęcia i rysunki sukien, spódnic, kapelusików, pantofli. Na koniec zawsze analizowałam zdjęcia Rysia i Pawlikowskiego i nigdy nie potrafiłam pojąć fenomenu fotografii. Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka! Pierwszy raz czytałam całą gazetę, i to z narastającym zainteresowaniem! Wszystko dla kobiet i o kobietach. Porady! Tysiące porad! Jak urządzić pokój, jak modnie się ubrać, jak zlikwidować piegi, sińce pod oczami, na co stosować okłady z herbaty i co można zrobić z soku z cytryny! I przede wszystkim były tam projekty ubrań oraz nowości z Paryża i wszystko po polsku! Voque'a traktowałam jak relikwię, ale nie znałam francuskiego ani angielskiego, dlatego Moja Przyjaciółka była dla mnie takim cudem! Wszystko to bardzo pomagało mi w mojej pracy. Śmielej doradzałam nowoczesne, krótkie spódnice, rękawy z bufkami, baskinki, materiały w kratkę, paski i groszki, żakiety przypominające męskie marynarki i przede wszystkim namawiałam do porzucenia sukien z obniżonym  stanem na rzecz nowoczesnych ubrań podkreślających kobieca sylwetkę i szczupłą talię. Przed wojną prowadziłam z Julią jeden z najlepszych zakładów krawieckich! Jakie ja miałam klientki! Boże drogi! Zygmunt był ze mnie taki dumny".



             " Jaka ja jestem głupia...Niczego już nie ma. Niczego. Za moimi plecami tylko zgliszcza i śmierć. Wszystko straciłam. Nic już nie wróci. A jeśli to prawda, że nie ma już Mołodeczna"?


_________________________



Lucie Di Angeli-Ilovan,Żniwo gniewu,wyd. Zysk i S-ka,r.2011, str.278-280


7 komentarzy:

  1. Klimatyczna okładka, ciekawa treść - trzeba się rozejrzeć za książką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten fragment to jest tylko taka wspomnieniowa wstawka. Cała reszta to historia niezwykle dramatycznych sytuacji z jakimi musiały się zmierzyć bohaterki ...myślę, że książka przypadła by Ci do gustu.

      Usuń
  2. Lubię książki o kresowiakach, bo i rodzina mojej mamy stamtąd pochodzi. Jak uda mi się ją gdzieś dorwać, to z chęcią przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jest w nie sporo w pierwszej części o życiu na Kresach właśnie....

      Usuń
  3. Odniosłam wrażenie, że jest to nudne jak flaki z olejem :P
    Zapraszam do mnie: http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko wrażenie, ponieważ jak zaznaczyłam w treści fragment opowiada o czymś co bohaterka zagubiona w w swej nowej rzeczywistości, pozbawiona całej swej przeszłości wspomina ....
      Dziękuję za zaproszenie.

      Usuń
  4. Ależ mi się marzy, by kiedyś na strychu odnaleźć stare magazyny...

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.