poniedziałek, 25 lipca 2016

"Dowód życia" czyli o koszmarze zamknięcia w ciele......





Kiedy leżałem w szpitalu, a później w Ośrodku i w Care Meridian, moi bliscy buszowali po księgarniach w poszukiwaniu jakichś - jakichkolwiek - informacji na temat, czego mogą się spodziewać w nadchodzących miesiącach. Za każdym razem wracali z pustymi rękami. Przeszukiwania internetu okazywały się również frustrujące. Między innymi dlatego napisałem te książkę. To mój osobisty przewodnik, pisany z perspektywy człowieka patrzącego z wnętrza ciała na zewnątrz i z perspektywy bliskich mu osób, które usiłują zajrzeć do wnętrza.
Napisałem ją także po to, ażeby upowszechnić wiedzę na temat tego problemu. U ilu pacjentów z zespołem zamknięcia mylnie zdiagnozowano śmierć mózgu, uznano ich za "warzywa" i odłączono aparaturę podtrzymującą życie? Lekarze i krewni powinni mieć świadomość, że zanim wyciągnie się wtyczkę, zawsze trzeba sprawdzić jeszcze raz. A potem jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze... [*]

          Richard Marsh był aktywnym, pełnym sił witalnych,  sześćdziesięciolatkiem. Trzy razy w tygodniu bywał w siłowni a jego hobby była jazda na motorze. I nagle, wskutek udaru mózgu znalazł się sytuacji, gdy sam posiadając świadomość tego co się z nim i wokół niego dzieje nie potrafił, wskutek totalnego paraliżu całego organizmu, z nikim nawiązać kontaktu. Najgorsza w tym czego doświadczył była własna bezsilność, towarzysząca w pierwszych dwudziestu czterech godzinach sytuacji w jakiej się znalazł. Lekarze przekonani o śmierci pnia mózgu zasugerowali rodzinie, by odłączyć go od respiratora, który umożliwiał mu oddychanie a on w żaden sposób nie potrafił dać znaku, że żyje. Oczekując, jak na wyrok, na decyzję żony w zasadzie nawet pogodził się już ze śmiercią i w sumie  z przykrością przyjął, gdy poinformowała lekarzy, że rodzina nie wyraża zgody na odłączenie go od tego urządzenia. Ale, gdy w pewnym momencie okazało się, że może mrugać oczyma a co za tym idzie nawiązać kontakt z otoczeniem, które otrzymało sygnał, że w tym bezwolnym  ciele jednak ktoś jest wstąpił w niego nowy duch, duch walki o powrót do życia......nawet gdyby się okazało iż nigdy nie powróci do dawnej sprawności i może życie spędzi na wózku. 
          Richard Marsh przebył długa drogę, naznaczoną ogromnym wysiłkiem połączonym z cierpieniem i chwilami zwątpienia w powodzenie. Dzięki jednak lekarzom, rehabilitantom oraz niezwykłemu hartowi ducha i wsparciu najbliższych, wpierw poruszając się na wózku, później z balkonikiem a wreszcie z laską aż w końcu i ją zamknął w lamusie, zaczął poruszać się samodzielnie. To był ogromny zespołowy sukces a Richard miał ogromne szczęście w swym nieszczęściu, że w pewnym momencie lekarz dostrzegł w jego nieruchomych oczach coś co sprawiło, że wezwał do pomocy neurologicznego konsultanta, który po nawiązaniu z nim "mrugającego" kontaktu oznajmił : "Wydaje mi się, że tam ktoś jest."[ **]
          Książka "Dowód życia" przyciągnęła mój wzrok swym wymownym okiem na okładce, gdy przeglądałam zawartość regaliku z książkami w sypialni, w której miałam spać w czasie wizyty u krakowskiej rodziny mojego męża. Jak to ze mną bywa nim przyłożyłam głowę do poduszki musiałam zobaczyć jakie też książki obok łóżka można znaleźć, a gdy zobaczyłam tę i poczytałam informacje zawarte na okładkach od razu ją sobie odłożyłam, by pożyczyć. I nie zawiodłam się. Książkę, która zawiera szczegółowy i bardzo rzeczowy zapis wydarzeń i odczuć jakich doświadczał  współtwórca a zarazem bohater książki od momentu zaistnienia choroby aż do wyzdrowienia czyta się jak  świetny, trzymający przez długi czas w napięciu thriller medyczny. A poza tym jest w niej mowa o sile uczuć rodzinnych, o oddaniu i wzajemnej serdeczności wynikającej z miłości, która potrafi przezwyciężać największe problemy i nigdy się nie poddaje. 
A na dodatek czytając ją poznajemy system opieki zdrowotnej w Ameryce, który nie pozbawiony jest bezduszności  i przedmiotowego traktowania pacjenta mimo horrendalnych kosztów leczenia.
            Polecam to emocjonujące studium przypadku człowieka zamkniętego przez długie godziny we własnym ciele, które pobudza również do refleksji nad własnym życiem, jego kruchością i nieprzewidywalnością zdarzeń, których bohaterem przecież każdy stać się  może. Warto przeczytać. 


___________________________________
* R.Marsh J.Hudson, Dowód życia, przeł. Z. Kasprzyk, WAM, 2015 r., str.272
** tamże, str.133

12 komentarzy:

  1. Ja uciekam od takich książek..gdy nasi najbliżsi znajdują się w podobnej sytuacji (ograniczeni coraz bardziej tylko do przestrzeni łóżka), a my ponosimy cały ciężar psychicznej i fizycznej opieki, taka lektura według mnie jest jeszcze większym zdołowaniem.
    Być może się mylę, ale chyba kaliber własnych przeżyć jest wystarczająco wielki.
    Może odnalazłabym jakieś pocieszenie, czy wzmocnienie, ale z drugiej strony wystawiłabym się znowu na emocjonalne przeżycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą Elu, że w sytuacji, gdy się samemu doświadczało czy doświadcza cierpienia własnego czy też cudzego a szczególnie, gdy dotyczy to najbliższych trudno jeszcze dodatkowo obciążać się przeżyciami innych.
      Ta książka jednak jest tak napisana, że nie ma się w trakcie jej czytania problemów z przyjmowaniem tego co opowiada jej bohater o swoich przeżyciach. Jest to jednak w pewnym sensie suchy zapis krok po kroku ...chyba, że ja jestem już jakoś znieczulona.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj blogger tak świruje, że trudno korzystać z komputera. Teraz mi wstawił dwa razy ten sam komentarz, stąd ta korekta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak ma.....a czasem bywa wręcz wkurzający.....

      Usuń
  4. Czytałam tę prawdziwą opowieść, bardzo poruszająca książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że porusza.....chociaż nie taki cel sobie przyjął Richard Marsh.

      Usuń
  5. Lubię tego typu opowieści, może dlatego, że sama przeżywałam długoletnią walkę z chorobą... I choć nie mogłabym opowiedzieć o sile uczuć rodzinnych w owym czasie, to opisałabym o niewątpliwej sile przyjaźni, jakie rodziły się "dzięki chorobie"; spontaniczne, bezinteresowne, troskliwe i oddane- do dzisiaj. Przyjaźnie, jakich życzę każdemu, szczególnie zaś w takich chwilach- gotowe na wszelkie poświęcenia ;) Chyba sięgnę po tę lekturę- może nawet zafunduję sobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ważne kto, ważne, że nie jest się w takiej sytuacji samemu.
      Jak pisałam w opinii jest warta poznania.

      Usuń
  6. Poruszająca historia. Chętnie bym ją poznała.

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że ta książka jest dość podobna do "Ocaliła mnie łza", ale w tamtej jednak na pierwszy plan wysuwał mi się żal do pracowników szpitala (nie omawiany wprost, ale bardzo widoczny), pewnie przez to nie zwróciłam tak bardzo uwagi na więzi rodzinne (które też tu były i na pewno przyczyniły się do ozdrowienia) i sam przebieg choroby.

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.