poniedziałek, 26 listopada 2012

Ojciec Damian - sługa niezłomny





    Nie bardzo wiem, jak ta książka,  wydana w 1985 roku przez Wydawnictwo Pallottinum,  trafiła do mojej biblioteczki. Prawdę mówiąc nie paliłam  się jakoś do jej  przeczytania, ale pomyślałam, że skoro mamy Rok Wiary to warto by poczytać o ludziach, którzy nie tylko żyli wiarą, ale byli jej herosami, a z pewnością wyjdzie  to na dobre dla mojej mdłej  wiary. I się nie myliłam.
   Wilhelm Huenermann, niemiecki pisarz katolicki i zarazem ksiądz, najbardziej znany z biografii rzymskokatolickich świętych, w swej  książce "Ojciec Damian " w  piękny i wyrazisty sposób ukazał niezwykłego pod każdym względem człowieka,  dzisiaj  już świętego,  Józefa de Veuster, Flamanda urodzonego 3 stycznia 1840 w Tremelo w Belgii, który  w wieku 19 lat  wstąpił do Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Leuven  przybierając  imię Damian.

    Kim był ten Flamand , którego w 2005 roku  w plebiscycie zorganizowanym przez belgijską telewizję  uznano za najznakomitszego  Belga w historii tego kraju.


   Ojciec Damian  Veuster  urodził się jako siódme dziecko w średniozamożnej, chłopskiej rodzinie, która wychowywała swe dzieci w duchu wiary chrześcijańskiej  i patriotyzmu ucząc miłości do Boga i Flandrii, która była ich ukochaną ojczyzną, a także dbała o ich  kształcenie.  Zaowocowało to poświęceniem się służbie Bogu przez czwórkę młodych Veusterów.  Huenermann  przedstawia Józefa Veustera jako gorącego patriotę, który przeznaczany przez ojca do przejęcia gospodarstwa długo się sprzeciwiał wysłaniu go do szkoły handlowej tylko dlatego, że musiał tam uczyć się mówić po walońsku / Belgia w tym czasie wstrząsały konflikty na tle językowo-kulturowym/. Przyzwyczajony do pracy na roli, którą lubił wykonywać długo opierał się również wyraźnemu i mocnemu powołaniu do poświęcenia swego życia pracy na innej roli niż ta, którą ukochał cały swym sercem. W końcu jednak w wieku 19 lat zdecydował obrać drogę służby Bogu z myślą o tym, że zostanie księdzem. I tu spotkał go na wstępie zawód, gdy usłyszał iż jest za stary na to, by podjąć studia, gdyż może sobie nie poradzić z łaciną, i że w tej sytuacji może zostać tylko bratem zakonnym. Józef obdarzony jednak silną wolą popartą   zdolnościami i samozaparciem podjął się walki o realizację swych marzeń i spełniło się to czego pragnął. Przyjęto go na Uniwersytet w Lowanium / Leuven/. Po ukończeniu studiów zdecydował  się zostać misjonarzem i jeszcze przed konsekracją wypłynął wraz z innymi misjonarzami na Hawaje, by po  długich miesiącach  żeglugi na "Pływającym klasztorze", jak marynarze nazywali statek wiozący misjonarzy dopłynąć do portu w Honolulu. 

      Tam  w  katedrze, 24 maja 1864,  został wyświęcony na księdza i po niedługim czasie objął pierwszą parafię, później następną. Dobrocią wypływającą z ogromnej  wiary jaką przepełnione było jego serce, wiary pełnej pokory, która pomagała mu przetrwać chwile trudne, chwile osamotnienia  i pomagała przełamywać nieufność a nawet początkową wrogość  tubylców,  i która dodawała mu sił by  z ogromnym samozaparciem nie tylko służyć ich duchowemu rozwojowi, ale również  poprawiać ich byt, zdobywał miłość i  wdzięczność tych, do których został posłany. Tu po raz pierwszy spotkał się z trądem, straszną, nieuleczalną w tamtych czasach chorobą, która wykluczała zarażonych nią  ze społeczeństwa ludzi zdrowych. Wszyscy zarażeni trądem byli umieszczani na wyspie Moloka, gdzie zdani jedynie na siebie żyli w przerażających warunkach bez pomocy medycznej. Na Molokai nie było również księdza, mimo, iż i tam byli również  chorzy chrześcijanie, więc gdy Biskup Maigret  poruszył problem konieczności wysłania na wyspę misjonarza Ojciec Damian poprosił  o skierowanie go  tam. Twardy, flamandzki  chłop, silny duchem wiary i ciałem, ale mimo to odczuwający ogromną tęsknotę za pozostawioną Flandrią w tej nowej ojczyźnie dokonał dzieł niezwykłych.
 

W  ciągu 16 lat pobytu na wyspie z trędowatymi był w jednej osobie księdzem, lekarzem i pielęgniarką, a także żywicielem, grabarzem i przyjacielem wszystkich a szczególnie młodocianych ofiar trądu. Przywracał im godność ludzką, dbał o ich dusze i ciała budując razem z nimi kościół i nowe domostwa.
Całe swoje, pełne pokory wobec Boga i ludzi, życie kapłańskie poświęcił służbie Bogu i swoim podopiecznym, a  umierając na trąd, którym się zaraził  zrealizował swoje dziecięce marzenie, by zostać bohaterem, jak Ci, o których nauczyciel czytał im w szkole.



I w nimbie tego heroizmu syn flamandzkiego chłopa 3 maja 1936 roku powrócił po długiej nieobecności  do swej ojczyzny, którą opuszczał z krwawiącym sercem, a  która witała go jak swojego bohatera.

Książka napisana żywym i pięknym językiem w niezwykły sposób  przybliża nam postać wielkiego kapłana, jego zmaganie się z powołaniem, a później całkowite oddanie się i  zaufanie Bogu oraz Maryji , które pozwoliło mu dokonywać  heroicznych czynów.
Zawarte w niej opisy dają również obraz życia w XIX wieku  w walońskiej części Belgii jak również na Hawajach.
Czytałam ją z dużą przyjemnością i chłonęłam emanująca z niej żywą wiarę, jakiej dzisiaj w naszym zeświecczonym świecie trzeba nam bardzo.

Gdybyśmy sobie dzisiaj zadali pytanie na jakie poświęcenie byłoby nas stać  - to jaka byłaby nasza odpowiedź, gdy  zdarza się nie znajdujemy czasu nawet dla najbliższych tłumacząc się brakiem czasu, zagonieniem. A co z naszą pokorą, gdy kieruje nami nasze rozdęte ego wmawiające nam, że to my jesteśmy najważniejsi i że liczy się to co dla nas jest najlepsze, a jeszcze utwierdza w nas w tym świat zewnętrzny.
 
/ Zdjęcia poza okładką książki pochodzą z internetu/

Książkę przeczytałam w ramach wyzwań :



 i
oraz
 





7 komentarzy:

  1. warto przybliżyć sobie czasem zywot jakiegoś świętego, jest to napewno wartościowsza lektura od tych wszystkich pseudoksiązek naszych celebrytów,

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda. Są to raczej wzory niedoścignione, niemniej dają do myślenia i pobudzają do refleksji nad swoja postawą życiową.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie odświeża się wydań takich książek. Wydawnictwa celują w to, co wg nich opłacalne. A szkoda, bo rzeczywiście jest to typ literatury, która coś wnosi w życie człowieka...

      Usuń
    2. Zgadzam się całkowicie. W 1992 roiku wznowiono pod tytułem Sługa ludzkości - Błogosławiony Ojciec Damian de Veuster Apostoł trędowatych

      Usuń
  3. Tak. To jest ta książka, którą miałam kiedyś w ręku i nawet zaczęłam ją czytać, ale jakoś mi nie szło. Może byłam troszkę za młoda, a może to nie ten czas. Teraz, po Twojej recenzji, żałuję, ze jej nie przeczytałam. Może kiedyś uda mi się do niej powrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak mam, dzisiaj czytam książki, do których kiedyś byłam za młoda i teraz do nich wracam.Ja piszę suche te recenzje, gdyż brak mi polotu, a Ojciec Damian to przyjemnie czytająca się zbeletryzowana biografia co mi tu nie wyszło.)

      Usuń
    2. Nie wiem skąd u Ciebie tyle samokrytycyzmu. Osobiście lubię czytać Twoje wpisy, choć nie zawsze zostawiam ślad w postaci komentarza.
      A jak pisałam wczoraj Twoja recenzja była zachęcająca i chętnie książkę przeczytam. Chyba nawet wiem od kogo ją wtedy pożyczałam, więc łatwiej po nią sięgnąć. Nawet to było to samo wydanie co Twoje.
      Jedyne czego mi brak to czasu na czytanie.

      Usuń

Każdy pozostawiony komentarz to balsam na moją duszę. Toteż za każdy serdecznie dziękuję i zapewniam, że czytam je z uwagą i staram się nie pozostawiać ich bez odpowiedzi.